Edycja 37-2011R.

      Możliwość komentowania Edycja 37-2011R. została wyłączona
Nagroda Przewodniczącego Katolickiego Stowarzyszenia ,,Civitas Christiana”   

ANNA DWOJNYCH

Przypowieść

 

chciał rozmawiać z kobietą

a przyszła dziewczynka

kazała jej ściąć warkocze

i wrócić

 

chciał rozmawiać z kobietą

i przyszła kobieta

ściskając w ręku warkocze

milczała

Nagroda Dyrektora Instytutu Wydawniczego ,,PAX” w kategorii debiut

JOANNA NOWAK

NEMEZIS

Prologue.

( właściwie to wszystko jest prologiem )

 

To jest Nemezis.

Zwykła dziewczyna.

Może zbyt chuda i koścista.

Trochę za bardzo wyblakła i zapadnięta na twarzy.

W każdym razie Nemezis.

Zakochała się rok temu.

Nieszczęśliwie.

Co zresztą widać, jak się tylko na nią spojrzy.

Jej oczy mówią, że umiera, wiedząc, że żyje.

Jest specyficzna i z pewnością nie jest neutralna.

Przystępuje z nogi na nogi.

Bardzo często.

O, na przykład teraz.

Boi się.

Strasznie cholernie się boi.

No, ale Nemezis nigdy nie ociekała szczęściem.

I to nie była jej wina.

Nie umiała otworzyć oczu.

Zamknięta w pustym pudełku po czekoladkach.

 

Jak umierała Nemezis?

 

Przez całe życie trzeba uczyć się umierać.

Nemezis umierała już wiele razy.

Z miłości.

Z powodu niezrozumiałego zimna.

Wszczepiona w martwe ciało swojego psa.

W sali fizycznej.

Zakochana w bóstwie śmierci.

Nieokiełznana przez wiatr.

Rzucona w ogień.

Spalona na stosie.

Jako oddana fanka Kurta Cobaina.

Ale nigdy nie nauczyła się jednej rzeczy. Nie nauczyła się umierać przy Nim. Ściskając Jego dłoń, dotykając Jego kościstych palców. Gładząc Jego skórę, patrząc w Jego sceptyczne oczy.

Więc umierała jeszcze dużo razy.

Tak, żeby nabrać wprawy.

Tak, żeby za którymś razem się przełamać.

I umrzeć przy Nim.

Tak, tak, tak.

Przy Nim.

 

Nemezis rano.

Skulona i owinięta kołdrą budzi się równo o piątej trzydzieści. Bez ziewnięcia wstaje z łóżka i idzie do łazienki. Nawet nie patrzy w lustro. Idzie prosto pod prysznic, obmywa z siebie koszmarne sny gorącą wodą. Nie umie ustawić innej. Nie umie myć się zimną wodą. Ona jest wystarczająco zimna. Wychodzi z łazienki. Suszy skołtunione włosy. A potem je czesze. Jeszcze wraca się do kosmetyczki, bierze jakieś kremy. Wsmarowuje w skórę. I teraz dobrze wszystko widać. Wsmarowała sobie w twarz uśmiech. Jeszcze trochę później je śniadanie.

Nemezis w południe.

Przygarbiona, wypruta postać zapisuje dyktowane przez nauczycielkę wyroki śmierci w zeszycie w kratkę. Notuję sobie nawet matematykę. Nic jej nie przechodzi przez gardło. W pobliskim kościele nigdy nie słychać przez okna, jak biją dzwony. Może dlatego jest tak pusto w tym budynku? Ale jest w nim jednak tak pełno. Bo jest w nim On.

Nemezis wieczorem.

Czytająca list i książkę, jak w obrazie holenderskiego malarza. Przeżuwająca sok porzeczkowy i wodę mineralną. Światło w przedpokoju gaśnie, trzaskają drzwi. Idzie spać. Ale i tak zasypia dopiero godzinę później. Za dużo ma do powiedzenia. Za dużo myśli. Za dużo czasu.

 

Nemezis na śniadanie.

Szatańsko gorzka i niesmaczna.

Tak twarda, że nie da się jej pokroić nożem.

Tylko trzeba ją tępić.

Wtedy otwiera się i rozpada na talerzu.

Nemezis na obiad.

Kwaśna.

Śpi na ostatniej półce w lodówce.

Cukier się w niej buzuje i rozpuszcza.

Nemezis na kolację.

Słona.

Solidnie doprawiona łzami.

I modlitwą.

Z drewnianym różańcem do popitki.

 

Nemezis umiera pięćdziesiąty raz.

Ładna data. To musi być coś wyjątkowego! Jakaś osobliwa śmierć.

Ale nie za trudna, bo ma jeszcze do odrobienia pracę domową.

Umrzeć jako Kurt Cobain.

W pokoju zaśmierdziało duchem nastolatka.

No wiesz, jak w ”Smells like teen spirit”.

I jeszcze zgwałcone przez urojone potwory pluszaki.

Jak w ”Rape me”.

Za bardzo boi się spotkać ”The man, who sold the world”.

Tak zdruzgotana, że wciśnięta w drewniane deski w płocie.

 

Dwa dni na miłość.

Patrz, a jeszcze wczoraj było pięć.

A przedwczoraj były trzy miesiące.

A teraz? Zostały dwa dni na miłość.

Nemezis kuli się pod prześcieradłem i przełyka bezszelestnie sen. Tak trudno zobaczyć, że płacze. Jest nieobecna i przemakalna.

Nie, nie, nie.

Nemezis, Nemezis, Nemezis.

Dwa dni na miłość.

A jak się nie uda?

No to co?

Nemezis umrze pięćdziesiąty pierwszy raz.

Nic nowego.

Po prostu poczeka.

A jutro będą znów dwa lata na miłość.

Miesiące, tygodnie, dni.

Nie, nie, nie.

Nemezis, tylko nie odchodź.

Dwa dni na miłość.

Nie, tylko nie odchodź.

 

Nemezis umiera pięćdziesiąty drugi raz.

Z tęsknoty, wessana przez odkurzacz i elektryczną zmywarkę.

Upokorzenia jej duszy trafiają na wysypisko śmieci.

Dwa dni na miłość z kawałkiem.

Trochę więcej czasu. Ale… Nemezis balansuje.

Wybrała sobie nieodpowiedni czas na zabawę.

Dwa dni na miłość i dwa drogowskazy gdzie iść.

Nemezis odejdzie, odejdzie, odejdzie.

Albo w prawo. Albo w lewo. Gdzie chcesz iść, Nemezis?

Jeden dzień na miłość.

Zerowy punkt przewidywania przyszłości.

Będzie, czy nie będzie. Sens życia przesuwa się jak ciarki po plecach.

Nie ma go.

Jest inny.

Taki samowystarczalny.

Jest rzeka, do której tak trudno wejść drugi raz.

Ale tak łatwo jest zauroczyć się w tej rzece.

Błękitny strumyk.

Nieskazitelne niebieskie oczy rwącej rzeki, nad którą nikt nie ma kontroli.

To jest.

Ten drugi siedzi w klatce.

Sekundy urywają się na dwunastej w nocy.

 

Nieważna jest Nemezis.

Nemezis. Odliczona na palcach.

Na balkonie pleśnieją wróble.

Nemezis rusza się, włącza radio. Przestawia, nastawia. Kręci pilotem, sercem, pokrętłem. Zasypia na stojąco. Kasia Nosowska ją przejrzała. Dokładnie, pod lupą.

Mgła.

To ona zabiera duszę, wyrywa serce. Ciężki przypadek bulimii.

Nemezis.

 

Zero dni na miłość.

Kilka sekund.

To jest ta odległość kilku metrów, między dwoma ludźmi.

Trzema, bo Nemezis się bawi. Balansuje.

Cztery minuty na zagięcie swojej przyszłości.

Coś musi się wydarzyć!

On w lewo, ona zawsze w prawo.

Oni w lewo.

Nemezis, nie odchodź.

Zegarku, uratuj Nemezis.

Niech ona nie odchodzi.

Nie, nie, nie.

Coś musi się wydarzyć!

 

Jednak to on szedł zawsze w prawo.

Zero dni na miłość.

Nemezis umiera pięćdziesiąty trzeci raz.

Brzydka data.

Umiera z niewiedzy, z nieświadomości.

Ze strachu, że nigdy więcej nie pójdzie w prawo.

Że lewo stanie się jej drugim domem.

Miejscem, gdzie będzie szła ZAWSZE.

Bez względu na wcześniej obrany kierunek.

Spróbuj iść zawsze w lewo, wiedząc, że ktoś inny idzie w prawo.

Spróbuj iść ze świadomością, że nie spotkasz tego kogoś.

Jest sześćdziesiąt osiem dni na miłość na minusie.

Jutro będzie sześćdziesiąt siedem.

Oby do jutra, do końca, do przetrwania.

Oby do śmierci.

Do Nemezis.

 

Od środy do niedzieli.

Zdecydowanie w poszukiwaniu siebie.

W kilogramach zużytych chusteczek.

W dźwięku odkręcanej wody pod prysznicem.

W malowaniu po ścianach.

Dlaczego tam wszędzie jest On?

Dlaczego Nemezis nie zapomina? Ale idzie przez życie bez bólu.

A przynajmniej z mniejszym bólem.

Nemezis chce rozmawiać z kotami. Stacza się. Ewidentnie.

Trzeba jej pomóc. Nakierować ją w prawo. A nie w lewo. Głupia pozytywka!

Nemezis, obudź się. Zbocz ze ścieżki. Malutka marionetko!

Nie, nie, nie. A dlaczego?

Bo On myśli to samo. I idzie w lewo.

Mijają się.

Łączą ich tylko ludzie.

Druty wysokiego napięcia.

Popękane płyty chodnikowe.

Odliczanie dni do pierwszego września.

Mijają się.

Nemezis. To dopiero trzy dni. Zostało ci sześćdziesiąt pięć dni udaru lini papilarnych.

A jutro będzie krócej. A za tydzień będzie On.

Nemezis. Jak dobrze, że już nie balansujesz.

 

Ósmy dzień przeciekł przez palce.

Nemezis.

Dlaczego znowu balansujesz? Dlaczego przeczytałaś w gazecie jego nekrolog? Dlaczego obejrzałaś w telewizji jego drogę krzyżową?

Nemezis. A co jeśli kochasz go z litości?

W sumie co za różnica. Obaj idą w prawo. Jej zawsze jest dane iść w lewo.

Zostało sześćdziesiąt dni. Pójdą jak na ścięcie.

Póki co, żyj. Oddychaj pełnią życia. Nie ma ich. Nie myśl o nich.

Pojedź gdzieś. Zakochaj się w martwiej korze drzew.

I jeszcze coś.

Nemezis.

Nigdy nie umieraj.

 

Wyszła z parszywej sześćdziesiątki.

Pięćdziesiąt dziewięć dni.

Dla Nemezis jest to wyrok oczywisty, czas wlecze się ślamazarnie.

Wszystko się wlecze, jest wolne i nie ma zamiaru się pośpieszyć.

Wszystko jakby się cofa, i jest coraz więcej dni do przeczekania.

Nemezis chce już po prostu odetchnąć, odepchnąć od siebie tą niepewność.

Znowu go zobaczyć! Po prostu na niego spojrzeć, może uśmiechnąć się do niego. No, po prostu spotkać go gdzieś na ulicy. Zobaczyć go!

Wtedy może czas jakoś poleci do przodu, będzie milej czekać. Bezpieczniej.

Wtedy Nemezis na pewno nie umrze. Będzie żyła dalej. Może nawet z uśmiechem na twarzy.

Leje deszcz. Bardzo mocno. Pogoda pod psem. Niebo strasznie pochmurne. Chmury ledwo widoczne. Słońce w ogóle się nie pojawia. Ponuro. Coś musi się wydarzyć!

Więc dlaczego nadal i wciąż nic, ale to zupełnie nic się nie dzieje?

 

Chwiejne krawężniki.

Nemezis, najdroższa. Nie masz powodów do paniki.

Nie bój się kolejnych dni. Tego, że go nie spotkasz.

Nie bój się zasypiać, bo ci się nie przyśni. Nie bój się chodzić w lewo, w prawo.

Nie bój się upadać. Po prostu żyj. Nie martw się, że nic się nie dzieje. To jeszcze nie koniec.

Na końcu wszystko będzie dobrze. Nie umieraj już więcej. Zostań.

Weź do ręki cokolwiek, zajmij czymś palce, dłonie. Niech się nie męczą.

Zajmij czymś myśli. Spójrz, ile ludzi chodzi po krawężnikach. Czyż to nie piękne?

Nie spadają z nich. Nie podtrzymują się nawet latarni. Wiesz co to jest? Nadzieja.

Ona również nie powinna nigdy umierać. To jeszcze nie jest ostatnia nadzieja. Jeszcze za dużo przed tobą dni, za dużo rocznic, twarzy, ludzi. Nie szukaj szczęścia, samo kiedyś się przypałęta pod nogi. Po prostu trzymaj na smyczy nadzieję, nie puszczaj jej.

I czekaj. Nemezis, po prostu czekaj. Nie zabijaj czasu. Czekaj.

Nagroda Redaktora Naczelnego Miesięcznika „Nasz Głos” – Katolickiego Stowarzyszenia „Civitas Christiana”

MAŁGORZATA DEJNECKA

Rozmawiaj z Bogiem

 

siedząc na piasku

który morze wyrzuciło

ze swych głębin

przez odwieczny szum

rozmawiaj z Bogiem

 

usłyszysz go z daleka

na falach twojego losu

 

w tym odwiecznym szumie

zobaczysz świat skryty

za szczytami gór

 

nie martw się o swoje jutro

 

Bóg nić jego tka

na niewidzialnej maszynie czasu

 

pokaż

że jesteś synem światła

 

wydobądź

z mroków głębin

blask dla swych dróg

 

noś

dla ludzi błąkających się

orędzie wieczności

by usiedli na piasku

przez odwieczny szum

rozmawiali z Bogiem

Wyróżnienie

ANNA ADAMOWICZ

(dedykowane K – fryzjerowi wierszy)

 Kosmos upleciony z traw

 

wszystko jest wyblakłe jak na starym filmie.

makówki to łysi szamani tańczący z wiatrem.

z ich głów sypią się rytualne pieśni – ciemne nasiona.

nie do wiary, że w poprzednim życiu mieli jasnozielone

twarze, a wcześniej – krwiste spódniczki. patrzyli

czarnym okiem.

 

 

unoszą się ponad świat, spróchniałą deskę

obrośniętą trawą. porywa ich mleczna rzeka. wokół

wiszą gwiazdy – wielkie brzoskwinie. gdyby taką rozciąć,

pokazałaby owalne jądro pełne fałd. tam mieszkają bogowie.

jedzą czarne ziarna z szamańskich głów.

 

do pnia drzewa przytulone łodygi lucerny. kolczaste

strąki – duchy przodków – czepią się sierści kotów,

przechodzą w kolejne ogrody i wszechświaty.

pączkują.

 

a ty siedzisz, żujesz trawę, ten strzęp ogródka,

świata, kosmosu. wołasz przodków grzechotką nóg.

gwiazdy gasną.

Wyróżnienie

MAJA BACZYŃSKA

 

idziemy wąskim pasem startowym nie trzymamy się za ręce każdy

widzi błękitny punkt w wielkim błękitnym niebie i myślą przegania

chmury by go nie stracić z oczu ani na chwilę tymczasem wśród nas

niewidzialni spadochroniarze skrupulatnie robią zrzut za zrzutem –

szczypta kosmosu, garść życia, piędź śmierci i kilka dziwnych zdarzeń

 Wyróżnienie

ILONA JĘDRZEJEWSKA

Co się kotu śni

 

Dla Bubu, który codziennie rano spogląda w miseczkę wzrokiem pełnym tęsknoty)

 

Noc jest miękka jak kocie futerko,

cały wszechświat – zwinięty w ciepły kłębek,

cicho chłepcze Drogę Mleczną,

z nieba zwisają komety o mysich ogonkach.

 

Kot myśli – musi być ktoś,

kto wymruczał to wszystko,

gdy mruży złote oko,

wszechświat robi się mniejszy.

 

Kot marzy – na innych planetach,

mieszkają gdzieś inne koty,

żeglują na wielkich kanapach,

po morzach pełnych śmietanki.

 

Kot ziewa – a jego pyszczek,

jest znowu tuż nad podłogą,

patrzy zdumionym wzrokiem,

w pustą, co rano, miseczkę.

Wyróżnienie

GABRIELA STASZCZYK

Moją największą wadą jest wada wzroku

 

wyglądasz jakbym cię kochała

ale nie

to tylko światło

tak dziwnie pada